1. FAZA MIESIĄCA MIODOWEGO - Faza fascynacji
odmiennością kulturową. Nowe jedzenie, odmienny tryb życia i lokalne zwyczaje
cieszą i wprawiają w euforię. Okres obserwacji i nowych odkryć.
2. FAZA NEGOCJACJI - Różnice kulturowe zaczynają powodować
niepokój. Wzmaga się poczucie wyobcowania. Zaczynają się praktyczne problemy:
zaburzenia rytmu okołodobowego, bezsenność, wymiana flory bakteryjnej.
3. FAZA PRZYSTOSOWANIA - Człowiek przyzwyczaja
się i nabiera rutyny. Zaczyna sobie radzić, uczy się rozwiązywać bieżące
problemy i zaczyna akceptować nowe zwyczaje.
4. FAZA MISTRZOSTWA - W tej fazie, przy
zachowaniu przyzwyczajeń z własnej kultury, można w pełni uczestniczyć w nowej
kulturze.
5. ODWRÓCONY SZOK
KULTUROWY - Po
powrocie do domu mogą wystąpić te same symptomy, co podczas adaptacji do obcej
kultury.
Taką tabelkę znalazłam w jednym z czasopism zostawionych na
łodzi jeszcze w zeszłe wakacje.
Nie podważając w najmniejszym stopniu wyników różnych badań,
podsumowanych w tej tabelce, muszę stwierdzić, że w moim przypadku było
zupełnie inaczej. A raczej na odwrót niż w tym zestawieniu.
W pierwszym okresie, zaraz po wylądowaniu w Labuan Bajo
byłam w stanie takiego amoku, ze żadne różnice kulturowe nie sprawiały mi
trudności. Nie żebym ich nie widziała, nie był to bynajmniej wspomniany w
tabelce miesiąc miodowy, ale przy takim stopniu entuzjazmu nie wpływały w ogóle
na moje samopoczucie. Kupowaliśmy wyspę, kupowaliśmy łódź…
Potem zaczął się remont łodzi, która miała się stać Ari Jayą
i tysiące problemów ale to w niczym nie zmieniało mojego nastawienia. Sama
sobie samej, tej z przeszłości, zazdroszczę teraz entuzjazmu, zapału, niezachwianej
pewności i siły w pokonywaniu trudności.
Wraz z upływem czasu przechodziłam do etapu drugiego –
zaczęłam mówić po indonezyjsku, wiedziałam już, co się gdzie załatwia, jak
rozmawiać z ludźmi, co wcześniej było czarną magia. I zaczęła się jakby gra z
tym światem, zabawa. Jak wymigać się od dania łapówki, o którą ktoś się wprost
naprasza ale żeby równocześnie nie narobić sobie kłopotów. Albo – już na Bali –
zatrzymuje mnie policjant, ja jadę na skuterze. Oczywiście przede mną na jednym
skuterze może jechać choćby pięcioosobowa rodzina, wszyscy bez kasków, ale
policjant celuje we mnie. Ja nie popełniłam błędu ale nie mam też prawa jazdy
ani miejscowego ani międzynarodowego a polskich nie akceptują. To wychodzi na
jaw i jest punktem zaczepienia dla policjanta, oczywiście zachwyconego sytuacją.
A ja nie mam tego prawa jazdy bo mi się nie chciało nigdy zrobić. A nie chciało
mi się zrobić bo wiem, że wcale nie muszę go mieć. Kwestią do obgadania jest tylko
wysokość kwoty. Dla mnie zabawa – czy już od początku zażąda równowartości 5
dolarów, a tyle chcę mu dać, czy wyjdzie od 10 i wtedy muszę się przekomarzać. Ale
często na wesoło, chyba że policjant jest wyjątkowo niesympatyczny. Ale zwykle
nie. W czasie mojego okresu bezprowojazdowego, który trwał ze 2 lata wydałam na
to około 20 dolarów (4 razy) czyli mniej niż opłata za prawo jazdy. Bo w końcu
wybrałam się do Denpasar, do urzędu policji i prawo jazdy wyrobiłam , dwa, na
motor i na samochód; wyrobiłam czyli za nie zapłaciłam, nie mieli innych
wymogów. Ponad 2 razy więcej niż wydałam na łapówki. Ale takie działanie
zbiegło się zapewne też z początkiem trzeciego okresu.
Czyli okresu, że mieszka się już jak u siebie i woli się
mieć raczej święty spokój niż ciągła niepewność i szarpaczkę. Lepiej już mieć
to prawo jazdy także w razie jakiegoś wypadku. Ten etap oznacza też, że mnóstwo
rzeczy, które wcześniej traktowałam jak miłą dla oka egzotykę, teraz zaczynają
denerwować bo by się chciało, żeby było „normalnie” czyli tak jak np. w Polsce,
np. żeby śmieci były wyrzucane w odpowiednie miejsce (bo wydaje mi się, że
pewne rzeczy mogłyby być ogólnoludzkie, niezależne od kultury, np. właśnie
życie w czystym otoczeniu a nie w syfie albo mieszkanie w porządnie zbudowanym
domu a nie byle jak). Oraz zaczyna się krytyka i narzekanie ale nie na zasadzie
szoku kulturowego a właśnie na zasadzie bycia u siebie. Czasem może przechodzi
to w przesadę jak np. w sytuacji, gdy słyszę od znajomych, że był wypadek na
skuterach. Pytam – biali czy miejscowi? i w zależności od odpowiedzi inne
neurony w mózgu mi się uaktywniają – te odpowiedzialne za współczucie albo te
odpowiedzialne za złośliwą satysfakcję. Niech mają za swoje za jazdę bez
poszanowania żadnych praw logiki, rozsądku i wszystkiego innego, za narażanie
także mojego życia w każdej sekundzie, kiedy jestem na drodze. Nie ma się nad
takimi automatycznymi reakcjami kontroli. Wiem też, że nie jestem w nich
odosobniona. Moja koleżanka po paru latach mieszkania w Labuan Bajo, w hotelu
położonym trochę powyżej ulicy głównej, twierdziła wręcz, że zdarzający się od
czasu do czasu odgłos zderzenia dwóch motorów (a wtedy w Labuan Bajo na pewno
nie byli to „bule” - biali) to jak najpiękniejsza muzyka dla jej uszu.
W trzecim etapie jestem w tej chwili. Wiem lepiej niż w
Polsce, w jakim sklepie dostanę rzecz, której potrzebuję, wiem, jak rozmawiać z
ludźmi itp. Ale mnóstwo rzeczy mnie denerwuje lub wręcz wścieka tak jak być
może by mnie inne rzeczy wściekały w Polsce, gdybym tam mieszkała na stałe.