Informacja, którą ostatnio przeczytałam, o otworzeniu w
Warszawie restauracji podającej dania z owadów, zbiegła się z sezonem na
szarańczę na Bali. Początkowo nie wiedziałam, co robią ci wszyscy ludzie
goniący z długimi bambusami z czymś na końcu - ażurową torebeczką uplecioną z
cienkich pędów . Że cos zbierają z drzew było jasne. Ale różne rzeczy mi przychodziły do głowy.
Parę dni minęło zanim w końcu wczoraj podeszłam i zapytałam.
Zbierają z drzew szarańcze. Ogromne. Potem będą je smażyć. Los szarańczy nie
jest do pozazdroszczenia. Na moich oczach chłopak złamał jej, z chrobotem,
tylne odnóża i wrzucił do małej plastikowej butelki po wodzie mineralnej. Tam już
była ich cała masa, te na dole już chyba nie dychały. Może i są pożywne ale
szkoda tak je męczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz