poniedziałek, 8 grudnia 2014

Tradycja

Na różne rzeczy można narzekać, różne krytykować ale jeśli wejdzie się na obszar czegoś, co można nazwać tradycją, nagle okazuje się, że tu właśnie nie można. Tak przydarzyło się mi, kiedy ośmieliłam się skrytykować rytualne rzezie, kiedyś w Tana Toraja na Sulawesi a ostatnio na Flores. Straszne słowo na T staje się usprawiedliwieniem nawet najgorszych zdarzeń.

Komentarze typu: tradycja jest święta, z tradycja się nie dyskutuje itp. wywołują mój śmiech jeśli nie grozę. Jak czemuś tak abstrakcyjnemu można dać taką władzę nad życiem ludzi, nad naturą. Nadrzędną i bezwzględną wartość?

Komentarze takie padają od tych, którzy maja pełną możliwość korzystania ze swojej wolności, nikt ich nie ukarze, nie ukamienuje, nie zmusi do małżeństwa, nie okaleczy w imię tradycji. Czemu chcą się ograniczać czymś tak szeroko pojętym, nieokreślonym.

Nie znajduję ani jednego przykładu tradycji (i nie trzeba szukać wśród tych drastycznych), gdzie ona sama w sobie byłaby czymś obiektywnie pozytywnym. Nawet tak szanowane i powszechne obchodzenie tradycji świąt, którychkolwiek, może być przecież utrapieniem dla kogoś. Jaką wartość ma dla kogoś robienie Wigilii jeśli robi to od dziesiątek lat i ma dość a na dodatek robi to dla nielubianej rodziny? Przecież tak się zdarza. Ile osób odważy się złamać tradycję i wyjechać np. do ciepłych krajów? Na szczęście coraz więcej. Ale ile nawet nie odważy się dać sobie takiego wyboru. W imię czego, tradycji, nacisków rodziny na jej przestrzeganie. Bez sensu. Jaka wartość ma tradycja, w której ktoś się niedobrze czuje. Która może zniewalać tak, że ktoś nawet nie wie, że może się źle czuć z jej powodu.

Albo inny bliski mi przykład, Flores: aby się ożenić narzeczony powinien zapłacić rodzicom narzeczonej belis, w pieniądzach lub naturze. Przez lata belis bardzo wzrósł i wielu osób nie stać na jego zapłatę. Młodzi chcą być ze sobą i są, mają dzieci. I bardzo dobrze. Ale Indonezja to państwo, które w prawie sprzyja tradycji i dziecko poza małżeństwem nie dostanie aktu urodzenia, bez tego aktu nie może pójść do szkoły, nie istnieje. W Indonezji wszystko można załatwić ale to oczywiście kosztuje. Korzysta też kościół, który co jakiś czas masowo udziela ślubów parom . Mówił mi o takich hurtowych ślubach Pater Stanis, z dumą. A ja właśnie się dowiaduję, że taki spóźniony ślub jest dla pary bardzo drogi, dużo bardziej niż normalny, który zostaje zawarty wg adatu czyli tradycji czyli m.in. po opłaceniu belisu. Na Flores kościół nie odbiega chciwością od polskiego.  

Komu taka egzotyczna tradycja służy? Z naszego punktu widzenia nam bo piękne zdjęcia wychodzą, mogą być właśnie z przywiezienia belisa do przyszłych teściów przez narzeczonego. Czemu nie? Można poopowiadać o autentyczności, pradawnych zwyczajach, ponarzekać, że nasze już utracone. Ale czy są one warte więcej niż nasze opowieści z podróży jeśli utrudniają życie stosującym się do ich wymagań?

Podsumowując – uważam, że tylko wtedy taka tradycja (niezwiązana z zabijaniem czy okaleczaniem ludzi czy zwierząt) ma wartość, kiedy stosowane się do niej jest niezależnym, wolnym wyborem.

A tradycyjne rzezie zwierząt – możemy chyba wznieść się ponad tradycję jeśli jest ona tak okrutna. W końcu przez ostatnie 100 lat zrobiliśmy wielki krok jeśli chodzi o stosunek do zwierząt i chyba idzie ku lepszemu mimo wszystkich strasznych zdarzeń, także w Polsce. Czemu więc mamy akceptować krwawe tradycje? Bo są one atrakcją turystyczną do pochwalenia się? Bo prastare? Przecież to względne określenie. Ile lat stosowania może legitymizować zabicie kilkuset bawołów w sadystyczny sposób i pijackie obżarstwo.

Okaleczanie, porwania i zmuszanie do małżeństwa i inne (dziwnym trafem w opresji są tu zazwyczaj kobiety) – chyba nikt zdrowy na umyśle nie będzie bronił takich tradycji. Czyli jak, że tradycja najważniejsza, święta, ponad wszystko i nie można złego słowa powiedzieć?