„Ważnym wskaźnikiem tego, że realizujemy
prawdziwą pasję, są pojawiające się od czasu do czasu chwile szczęścia, czyli
poczucie – często nie do końca jasne – dotykania ważnego, wręcz podstawowego
wymiaru życia.” Zdanie to („Zwierciadło”, wywiad Wojciechem Eichelbergerem) bardzo mnie pocieszyło, mimo,
że nie lubię aż tak podniosłych stwierdzeń. Pocieszyło mnie bowiem mówi się
czasem tak: „jeśli „będziesz zarabiał na swojej pasji, już nigdy nie będziesz
pracował”. Ale przecież zawsze pojawia się rutyna i stres i mogą one przyćmić radość
z realizowania tej pasji.
Ale to właśnie zdanie podniosło mnie na duchu.
Natychmiast przypomniałam sobie szereg sytuacji, które chyba rekompensują
kłopoty z załogą, z zaopatrzeniem i nachodzące czasem zniechęcenie.
Na przykład: płynęliśmy łodzią Ikan Terbang z
Labuan Bajo na południowe Sulawesi, po Morzu Flores. Powinniśmy żeglować ale
wiatru nie było więc płynęliśmy na silniku. Zapadła noc. Rankiem mieliśmy
nadzieję ujrzeć pierwsze wyspy na naszej trasie. To „zatrzymanie czasu” przyszło
w chwili, kiedy siedziałam na dziobie z moim ówczesnym wspólnikiem Jeromem. Nadpłynęły
delfiny i towarzyszyły nam przez kilka minut. Ale w ciemności nie było ich
widać tylko każdy ciągnął za sobą smugę fosforyzującego planktonu, tak jak
kometa „ciągnie” swój ogon. Była długa, zachowywała kształt ruchów zwierząt. Niech
to będzie kicz – lekki szum silnika, dziobu łodzi uderzającego w fale, śmigających
delfinów.
I inne z delfinami - już na Komodo. W
odpowiednich warunkach godzinowych i prądowych przypływają na Castle Rock. Nie
jest łatwo je zobaczyć ale jeśli nadpływają to nie ma wątpliwości. Całe chmary
ryb uciekają w panice. Delfiny żerują… I kiedy tak je raz oglądałam, sprawną i
śmigłą rodzinę, już zachwycona, one w pewnym momencie zastygły w bezruchu
patrząc na mnie. Przez parę sekund, popatrzyły uważnie a potem chyba
zlekceważyły. I już nie zważały na mnie, trochę jeszcze pobyły pod wodą a potem
śmignęły w górę. To była właśnie taka chwila.
I jeszcze manty – te znowu majestatyczne, nie
wiem jaką siłę muszą mieć w swoich skrzydłach, że nie tylko przeciwstawiają się
ogromnemu prądowi ale prą naprzód. Nie chcę im przeszkadzać, tkwię gdzieś z
boku ale czasem to one decydują się podpłynąć do mnie albo wręcz przepłynąć tuż
nade mną, tak, że mogłabym je dotknąć. Ale wtedy staram się nawet nie wypuścić
powietrza przez automat. Jeśli ustawiają się z boku i blisko to łypią na mnie
okiem, jak to sobie naiwnie tłumaczę - z błyskiem porozumienia.
I jeszcze parę innych sytuacji. To są chyba
te chwile szczęścia, poza czasem, kiedy nie tyle zapominam o kłopotach ile w
ogóle nic poza „tu i teraz” nie istnieje, choćby przez moment. (choć nie
cierpię tego nadużywanego w poradnikach i wywiadach zwrotu, tego „tu i teraz”, zazwyczaj
przez różne celebrytki mówiące jak zmieniło się ich życie po jakiejś traumie i
co teraz potrafią naprawdę doceniać).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz