niedziela, 8 listopada 2015

Indonezja

Jeszcze w marcu, przed Hari Nyepi, czyli dniem ciszy, na Facebooku, w grupie Bali Expat,  pojawiło się zdjęcie dzieci w tradycyjnych strojach i komentarz jakiegoś Włocha, w którym autor zachwycał się tym, że Bali jeszcze nie zaprzepaściło swoich tradycji i jakie to jest wspaniałe (bo my w Europie jesteśmy już straceni i zapewne dlatego on jest tutaj a tradycja to zawsze coś tylko pozytywnego, oczywiście). Abstrahując od faktu, że i ja lubię Hari Nyepi bo przydaje mi się dzień, w którym nigdzie nie muszę (bo nie mogę) pędzić, uważam, że takie proste myślenie jest oznaką naiwności. Przez tradycję rozumie on zapewne także wielką duchowość przypisywaną tutejszym ludziom, to czego brakuje ludziom Zachodu i czego tu szukają. A wg mnie dokładnie tyle tu duchowości ile można wywnioskować z obrzędów np. katolickich albo przypisać uczestnikom Bali Spirit Festiwal, gdzie o duchowości świadczą zapewne dready, powłóczyste szaty czy bransoletki oraz rozbuchane dyskusje o duchowości. Nie wykluczam oczywiście, że uduchowione osobniki się w tych grupach zdarzają, tak jak wszędzie. Ale czemu wnioskować o tym z zewnętrznych przejawów?

Bo ja o uduchowieniu Indonezyjczyków wnioskowałabym raczej z codziennych zdarzeń, kiedy nic nie jest na pokaz. Piękne są obrzędy, ofiary, procesje ale nie działa to na mnie, kiedy mam w oczach sytuację sprzed paru dni – spotykam psa, zabiedzonego, bez sierści, w ranach, ropniach, kości prawie na zewnątrz, całego w strachu, zapewne bitego. Robię wywiad, idę do domu psa a tam słyszę – a, tak, sudah busuk, mau buang, już zepsuty, zgniły, wyrzucamy go. Już nie będzie problemem.

Czy myślę o duchowości, kiedy chce rozmienić pieniądze na drobne? – nie ma szans, każdy sklepikarz mówi, że nie ma, wymiguje się, droga przez mękę (notabene szok w Singapurze za mojej pierwszej tam bytności – muszę zadzwonić, nie mam monet, idę rozmienić ale po pobycie w Indonezji z małymi na to nadziejami. A kobieta w kiosku – jasne, a do czego potrzebujesz to ci dam odpowiednie monety). Albo duchowość włączania się do ruchu – Indonezyjczycy wolą ryzykować wypadkiem i śmiercią swojej rodziny niż kogoś wpuścić – trzeba się wpychać i wymuszać a oni do końca będą cię omijać na pełnym gazie, migać światłami, co oznacza - ani mi się waż włączyć do ruchu. Jak zapłaciłem za motor/samochód to droga moja, nie po to płaciłem aby teraz kogoś wpuszczać. Dziki Zachód na Dalekim Wschodzie.

Czy duchowość ma się objawiać w pleceniu plecionek i wpinaniu kwiatków we włosy czy na rzeczywistej życzliwości wobec ludzi i świata i na szacunku do nich? Turystom zdaje się, że tu jest dużo więcej życzliwości niż na Zachodzie. Ale to życzliwość powierzchowna, nicniekosztująca – ciągłe uśmiechanie się czy niezobowiązujące zagadywanie, machanie i Halo Mister. Kto zabrnie trochę dalej w indonezyjską przygodę szybko pozna jej ciemne strony. Ale Indonezyjczykom zostaje udzielony niezrozumiały dla mnie kredyt zaufania – że są lepsi, prostsi, życzliwsi. Czy to dlatego, że kraj biedny (względnie)? Czy że w tropikach? Skąd ta idealizacja?

Indonezja się dorabia , ten kto w ogóle może bo wielu jest biednych, którzy o dorabianiu się nie mogą marzyć. Ale miasta tak. Zewnętrzny status materialny jest bardzo ważny i widać to chociażby w sposobie traktowania w sklepie – podjeżdżając zwykłym skuterem, jaki ma tu każdy, jestem inaczej, gorzej obsługiwana niż gdy jestem samochodem. Kto ma dobry samochód, myty zresztą tak często, aby trwał w permanentnym połysku, czuje, że może więcej. Pamiętam sytuację ze szkoły – podjeżdża Indonezyjka (młoda, żona starego Australijczyka), wielką Toyotą. Parkuje tam, gdzie nie wolno, na podjeździe, gdzie można zatrzymać się tylko na chwilę aby zostawić dziecko. Security nieśmiało mówi, ze tu nie wolno. A ona, mijając go, rzuca mu kluczyki pod nogi i mówi – to mi przestaw jak chcesz, bylebyś nie zniszczył.  Ostentacja na każdym kroku, w tym przypadku zapewne wprost proporcjonalna do biedy z jakiej się wyszło. 

czwartek, 5 listopada 2015

Opowieści Sardina 1

Od 6 do 6.30 wszystkie sampany w Gongger są zarezerwowane dla dzieci ze szkoły. Innych pasażerów nie przewozi się przez rzekę, do Reo. Dzieci tłoczą się na błotnistym brzegu w mundurkach. Przeprawą kieruje Rangki. Wie wszystko na temat rzeki, jej nagłe wzebrania gdy w górach pada deszcz, przypływy od morza, wiry i prądy. On daje znak do przeprawy i on zakazuje kąpieli w rzece, kiedy uzna za stosowne.

Na jeden duży sampan wchodzi około 10, 15 dzieci. Dwie dorosłe osoby, jedna na dziobie, druga na rufie, wiosłują. Idzie szybko, po 15 minutach dzieci mogą ulicami Reo dojść na piechotę do szkoły.
Wracają między 13 a 13.30. Także w tę stronę dorośli w tym czasie nie przepłyną.

Rangki opłacany jest przez państwo. Ma mieć nawet emeryturę. Gdy bupati, wojewoda chciał odwiedzić miasto Pota na wschód od Gongger Rangki kierował także przeprawą jeepa przez rzekę na wioślanych łodziach.

Kiedyś robił to jego starszy brat Sera. Potem pałeczkę przejął Rangki, który też nie jest już najmłodszy.

Dzieci, które spóźniły się na oficjalną przeprawę muszą kombinować. Czasem się rozbieraja i idą przez rzekę z ciuchami w górze, płynąc przez jej środek, gdzie jest najgłębiej. Raz Sardin z kolegami ukradli na chwilę prywatny sampan. Płyną, są już na środku rzeki i nagle sampan hamuje, za chwilę się cofa. Mimo wiosłowania. Ktoś ich obrzuca kamieniami. To właściciel sprytnie podwiązał go od dołu ukryta liną. Dzieci skoczyły do wody, dopłynęły na swój brzeg, tyle że się zamoczyły.  Następnego dnia odcieli linę i przepłyneli rzekę. Sampan zwrócili następnego dnia.

Kiedy na rzece widać włosy, czarne, długie, płynące na powierzchni z prądem  to Lili Mbide. Nie wolno się kąpać, wiadomo. Rangki to ogłasza i jest to jak prawo.

Gongger pełne jest dzieci. One nie zawsze słuchają. Paru chłopaków idzie się kąpać. 10, 12 latki. Mija godzina, biegną do wioski, krzyczą Febi utonął, nie ma Febiego. Wszyscy idą go szukać ale nie widać nic, woda w rzece jest mętna, koloru kawy z mlekiem, to też znak, że Lili Mbide się pojawi. Nadchodzi Rangki. Ma jajko, szepce do niego i wrzuca je do wody. Jajko pokazuje mu, gdzie jest Febi – tylko 1,5 metra od brzegu, w wodzie po pas. Nie żyje ale nie utonał, nie ma w płucach wody.
Co roku Lili Mbide zabiera przynajmniej jedną ofiarę. Czasem nawet trzy.

Rangki umiera w latach 90’. W Gongger wciąż mieszka jego prawie stuletnia żona. Teraz dzieci idą do szkoły przez zbudowany pod koniec lat 90 most. W jego przęsłach są inne dzieci, pochodzące gdzieś z daleka, ukradzione, ich głowy zamurowane w betonie na wysokości wody. Trzy ofiary. Bez nich konstrukcja nie bylaby mocna. A nowy most to ważna sprawa, całkowicie zmienił życie Gongger.


Gongger, Flores
Błotnisty brzeg Gongger

Gongger, Flores
Brzeg Reo

Gongger, Flores
Brzeg Reo od strony Gongger