czwartek, 23 maja 2013

Ranek w Loh Buaya

Po intensywnym tygodniu wreszcie idealny dzień. Ari Jaya stoi w Loh Buaya na Rincy. Ekipa filmowa, która kręci film o Komodo zeszła na cały dzień na wyspę. Nie ma zasięgu telefonu (katastrofa dla załogi) i nie ma internetu.

Loh Buaya znaczy Zatoka Krokodyli. Albo były tu kiedyś, jak mówią niektórzy, krokodyle albo, jak opowiadają inni, ktoś kiedyś pomylił warana z krokodylem i stąd nazwa.

Dla mnie dzień zaczął się o 5.30, kiedy próbowałam obudzić trzyosobowy zespół. Nie udało się, powitałam więc dzień bez ludzkich głosów, tylko wśród odgłosów lasu i morza – ptaki śpiewały, gekony skrzeczały, ryby skakały. Potem nadeszły trzy makaki. Trochę były sympatyczne, trochę się poawanturowały próbując wejść na pokład. Mimo zakazu jest całkiem przyjemnie je czymś poczęstować już się więc przyzwyczaiły do żebrania o jedzenie..

Kiedyś jeszcze parę waranów stacjonowało niedaleko i wpadały na pomost rankiem ale już się przeniosły w inne miejsce.

Kolejni nadpłynęli ludzie Bajo. Początkowo dwie łódki, które poruszają się jeszcze tylko za pomocą wioseł. Właściciel trzeciej, najmniejszej, dorobił się już silnika. Zapewne powoli wszyscy tak zrobią. Będzie im łatwiej ale jak i reszta łodzi zaczną hałasować. Kiedyś jak chcieliśmy kupić ryby wystarczyło klasnąć w dłonie i zaraz przypływali. Teraz gość z silnikiem, dwa dni później w wiosce Rinca, przepłynął koło nas niewzruszony, nie wychwytując naszych krzyków wśród ryku swojej maszyny.

Hasan, właściciel największej z łódek, kuleje na jedna nogę, pozostałość po poprzedniej pracy poławiacza pereł. Nie przypłynął Ahmad, który już w ogóle nie może chodzić z tego samego powodu. Tym razem żaden z rybaków nie ma przy sobie żony. Ale czasem przypływają i z żoną i z dziećmi. Na rufie mają  miejsce do gotowania. Na małych daszkach suszą ryby, chyba, że znajdą natychmiastowego kupca, jak my dzisiaj. Są od paru dni na morzu. Mają swój język, który dominuje w paru wioskach na Komodo. Bajo to tacy morscy nomadzi, którzy rozprzestrzenili się na morzach wschodniej Indonezji. Czasem zwani są tez morskimi Cyganami ale tak się mówi też o Bugisach.

Nazwa miasta Labuan Bajo wzięła się podobno stąd, że ludzie Bajo przypłynęli tam jako pierwsi. Labuan oznacza port.

Słońce coraz wyżej i przypływają pierwsze łodzie z turystami. Jedna zawalona ludźmi śpiącymi na pokładnie przypłynęła po 4 dniach z Lomboku. Loh Buaya to ostatni punkt ich programu. Inne przypłynęły z Labuan Bajo. Kremy, czapki, buty i wszyscy idą na warany. Nasza ekipa też.

























środa, 22 maja 2013

Sumbawa


Jedziemy przez Sumbawę, kilkaset kilometrów na wschód. Powtarzam drogę przebytą autobusem 9 lat temu. Wtedy jechałam w nieznane, teraz musimy po prostu dotrzeć do Sape na prom do Labuan Bajo.
Poza pierwszym przejazdem Sumbawa zawsze pozostała dla mnie biała plamą na mapie. Z samolotu widać prawie tylko lasy i góry i rzadkie wioski, malownicze bo dachy domów są pokryte czerwonymi dachówkami a nie zardzewiałą w mniejszym lub większym stopniu blachą, która dominuje na Flores. Była to jedyna rzecz, jaka mi się podobała w tej wyspie. Poza tym kojarzyłam ją tylko ze złowrogim Sape, siedzibą bombowych rybaków, którzy są zagrożeniem dla raf Komodo oraz twardym islamem. Traktowałam Sumbawę jako zło konieczne.

Tymczasem przejazd okazał się bardzo sympatyczny. Wbrew moim wyobrażeniu o muzułmańskim zacofaniu, które miało się objawiać straszną drogą i prawie że napadem uzbrojonych piratów (co mnie trochę niepokoiło) drogi były bardzo dobre a ludzie sympatyczni. Co więcej właśnie tu zobaczyłam, jedyne do tej pory w Indonezji ograniczenia prędkości. Przy wjeździe do wiosek – 40 km/h, przy wyjeździe odwołanie znaku.  W wioskach dobre chodniki, bez dziur. Przy zakrętach – oznaczenia. Ale tak to już mam, że jak jest napisane, że gdzieś w Indonezji panuje silny islam od razu mi się to kojarzy źle. (Inny podobny przypadek miałam ostatnio na Bali. Do naszego domu przyszła sąsiadka, kobieta z zakrytą głową szukająca zaginionego kotka. Już na tym etapie miałam dość mocny wewnętrzy dysonans – muzułmanka i troska o kota. Kiedy się okazało, że kotek prawdopodobnie nie żyje i kobieta zaczęła rozpaczać, zdziwienie moje nie miało granic. Nie miałam okazji sobie wcześniej uświadomić mojego przeświadczenia, że muzułmanin nie jest w stanie pokochać zwierzęcia). Różne stereotypy wychodzą na wierzch przy okazji. A może jednak to dotychczasowe doświadczenie? Niestety traktowanie zwierząt w Indonezji to coś strasznego, choć chyba nie zależy od religii. Natomiast np. w Labuan Bajo nie da się ukryć faktu, że w dzielnicach muzułmańskich, w tym w Kampung Ujung, gdzie i my rezydujemy (na szczęście w idealnym oddaleniu bo na boi), dbanie o jakikolwiek porządek to ostatnia z rzeczy, jaka przychodzi do głowy mieszkańcom. Kampung Ujung to królestwo szczurów, śmieci, prowizorki, chaosu. Absolutnie żadnego zainteresowania, żeby choć trochę było ładniej. Ale to zostawię na inną okazję.

Jak na Jawie transport publiczny odbywa się m.in. za pomocą becaka, tak na Sumbawie popularny jest benhur – wprawdzie nie rydwan ale zawsze coś w tym stylu - mini dorożka ciągnięta przez małego konika. Jeżdżą też śmieszne autobusy o nazwie jumbo, jakie już wycofano z użytku na Flores.

Mijamy "fabryki" krewetek oraz bliżej Bimy "fabryki" soli. Żadnych turystów, życie toczy sie swoim trybem.

W każdym razie – to był tylko przejazd ale w planie jest zwiedzenie Sumbawy zachodniej (wjazd promem od strony Lomboku) oraz wschodniej (wjazd promem z Flores) – w tym wspinaczka na Tamborę – wulkan zabójcę sprzed 200 lat! Oraz siedziby dwóch sułtanatów, w przeszłości dość potężnych, w Bimie i Sumbawie Besar. Sułtanat w Bimie kontrolował także Komodo oraz część Flores. 

Zdjęcia z powodu kombinowania z naszym prostym aparatem są w różnych trybach.