poniedziałek, 18 lutego 2013

Na obczyźnie

1. FAZA MIESIĄCA MIODOWEGO - Faza fascynacji odmiennością kulturową. Nowe jedzenie, odmienny tryb życia i lokalne zwyczaje cieszą i wprawiają w euforię. Okres obserwacji i nowych odkryć.
2. FAZA NEGOCJACJI - Różnice kulturowe zaczynają powodować niepokój. Wzmaga się poczucie wyobcowania. Zaczynają się praktyczne problemy: zaburzenia rytmu okołodobowego, bezsenność, wymiana flory bakteryjnej.
3. FAZA PRZYSTOSOWANIA - Człowiek przyzwyczaja się i nabiera rutyny. Zaczyna sobie radzić, uczy się rozwiązywać bieżące problemy i zaczyna akceptować nowe zwyczaje.
4. FAZA MISTRZOSTWA - W tej fazie, przy zachowaniu przyzwyczajeń z własnej kultury, można w pełni uczestniczyć w nowej kulturze.
5. ODWRÓCONY SZOK  KULTUROWY - Po powrocie do domu mogą wystąpić te same symptomy, co podczas adaptacji do obcej kultury.

Taką tabelkę znalazłam w jednym z czasopism zostawionych na łodzi jeszcze w zeszłe wakacje. 

Nie podważając w najmniejszym stopniu wyników różnych badań, podsumowanych w tej tabelce, muszę stwierdzić, że w moim przypadku było zupełnie inaczej. A raczej na odwrót niż w tym zestawieniu.

W pierwszym okresie, zaraz po wylądowaniu w Labuan Bajo byłam w stanie takiego amoku, ze żadne różnice kulturowe nie sprawiały mi trudności. Nie żebym ich nie widziała, nie był to bynajmniej wspomniany w tabelce miesiąc miodowy, ale przy takim stopniu entuzjazmu nie wpływały w ogóle na moje samopoczucie. Kupowaliśmy wyspę, kupowaliśmy łódź…

Potem zaczął się remont łodzi, która miała się stać Ari Jayą i tysiące problemów ale to w niczym nie zmieniało mojego nastawienia. Sama sobie samej, tej z przeszłości, zazdroszczę teraz entuzjazmu, zapału, niezachwianej pewności i siły w pokonywaniu trudności.

Wraz z upływem czasu przechodziłam do etapu drugiego – zaczęłam mówić po indonezyjsku, wiedziałam już, co się gdzie załatwia, jak rozmawiać z ludźmi, co wcześniej było czarną magia. I zaczęła się jakby gra z tym światem, zabawa. Jak wymigać się od dania łapówki, o którą ktoś się wprost naprasza ale żeby równocześnie nie narobić sobie kłopotów. Albo – już na Bali – zatrzymuje mnie policjant, ja jadę na skuterze. Oczywiście przede mną na jednym skuterze może jechać choćby pięcioosobowa rodzina, wszyscy bez kasków, ale policjant celuje we mnie. Ja nie popełniłam błędu ale nie mam też prawa jazdy ani miejscowego ani międzynarodowego a polskich nie akceptują. To wychodzi na jaw i jest punktem zaczepienia dla policjanta, oczywiście zachwyconego sytuacją. A ja nie mam tego prawa jazdy bo mi się nie chciało nigdy zrobić. A nie chciało mi się zrobić bo wiem, że wcale nie muszę go mieć. Kwestią do obgadania jest tylko wysokość kwoty. Dla mnie zabawa – czy już od początku zażąda równowartości 5 dolarów, a tyle chcę mu dać, czy wyjdzie od 10 i wtedy muszę się przekomarzać. Ale często na wesoło, chyba że policjant jest wyjątkowo niesympatyczny. Ale zwykle nie. W czasie mojego okresu bezprowojazdowego, który trwał ze 2 lata wydałam na to około 20 dolarów (4 razy) czyli mniej niż opłata za prawo jazdy. Bo w końcu wybrałam się do Denpasar, do urzędu policji i prawo jazdy wyrobiłam , dwa, na motor i na samochód; wyrobiłam czyli za nie zapłaciłam, nie mieli innych wymogów. Ponad 2 razy więcej niż wydałam na łapówki. Ale takie działanie zbiegło się zapewne też z początkiem trzeciego okresu.

Czyli okresu, że mieszka się już jak u siebie i woli się mieć raczej święty spokój niż ciągła niepewność i szarpaczkę. Lepiej już mieć to prawo jazdy także w razie jakiegoś wypadku. Ten etap oznacza też, że mnóstwo rzeczy, które wcześniej traktowałam jak miłą dla oka egzotykę, teraz zaczynają denerwować bo by się chciało, żeby było „normalnie” czyli tak jak np. w Polsce, np. żeby śmieci były wyrzucane w odpowiednie miejsce (bo wydaje mi się, że pewne rzeczy mogłyby być ogólnoludzkie, niezależne od kultury, np. właśnie życie w czystym otoczeniu a nie w syfie albo mieszkanie w porządnie zbudowanym domu a nie byle jak). Oraz zaczyna się krytyka i narzekanie ale nie na zasadzie szoku kulturowego a właśnie na zasadzie bycia u siebie. Czasem może przechodzi to w przesadę jak np. w sytuacji, gdy słyszę od znajomych, że był wypadek na skuterach. Pytam – biali czy miejscowi? i w zależności od odpowiedzi inne neurony w mózgu mi się uaktywniają – te odpowiedzialne za współczucie albo te odpowiedzialne za złośliwą satysfakcję. Niech mają za swoje za jazdę bez poszanowania żadnych praw logiki, rozsądku i wszystkiego innego, za narażanie także mojego życia w każdej sekundzie, kiedy jestem na drodze. Nie ma się nad takimi automatycznymi reakcjami kontroli. Wiem też, że nie jestem w nich odosobniona. Moja koleżanka po paru latach mieszkania w Labuan Bajo, w hotelu położonym trochę powyżej ulicy głównej, twierdziła wręcz, że zdarzający się od czasu do czasu odgłos zderzenia dwóch motorów (a wtedy w Labuan Bajo na pewno nie byli to „bule” - biali) to jak najpiękniejsza muzyka dla jej uszu.

W trzecim etapie jestem w tej chwili. Wiem lepiej niż w Polsce, w jakim sklepie dostanę rzecz, której potrzebuję, wiem, jak rozmawiać z ludźmi itp. Ale mnóstwo rzeczy mnie denerwuje lub wręcz wścieka tak jak być może by mnie inne rzeczy wściekały w Polsce, gdybym tam mieszkała na stałe.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz