Noc na szczęście minęła spokojnie ale spaliśmy czujnie.
Mieliśmy powody.
Zaczęło się banalnie i nie trwało długo. Wróciłam samochodem
z Tonim. Nasz pies Biskit (jak stał się naszym współmieszkańcem to inna
historia) wyleciał jak szalony przez otwarta bramę i pogonił, fakt, że trochę
zbyt aktywnie, innego psa. Ale też tak tu jest, że tutejsze psy to nie
wymuskane salonowce, żyją swoim życiem, gonią się i podgryzają (przypominają mi
się książki dla dzieci Grabowskiego), normalna sytuacja.
Ale w pobliżu siedział właściciel psa. Podniósł się i w
furii wziął do ręki duży kamień i się zamachnął w moim kierunku. Ja mówię tylko
ostro „awas” – „uważaj”, mierzę go wzrokiem i wchodzę do domu.
Po około godzinie Sardin idzie się ostrzyc, wychodzi i wraca
po minucie. Zaczyna ostrzyć parang. Okazuje się, że gość szedł za nim, gadając
– „chcę do więzienia tej nocy, zabiję ich”. Na takie coś naostrzony parang jest
dużo lepszy niż np. wołanie policji.
Nie wiem skąd taka gwałtowna reakcja. Uważam natomiast, że
Indonezyjczycy są mistrzami autopromocji. Tyle peanów na ich cześć na blogach,
portalach, jacy są łagodni, uśmiechnięci i pomocni. Czy tylko mnie dotykają
efekty ich drugiej natury? Gwałtowność, reakcje absolutnie niewspółmierne do
sytuacji. Skąd opinia, że nie wolno tu wyrażać negatywnych emocji, krzyczeć, bo
jest to źle widziane skoro, jak już kiedyś pisałam, zostałam tu i pobita (po
drobnym nieporozumieniu) i grożono mi spaleniem łodzi i ściągnięciem całej
wioski w akcie zemsty? A mój divemaster wylądował w więzieniu bo pociął
parangiem kogoś z rodziny żony?
A teraz i ten człowiek z sąsiedztwa, łagodny Balijczyk z
Singaraji. Z którym nie mieliśmy żadnych kontaktów, prócz zdawkowych „dzień
dobry”, zanim zapałał do nas niewyjaśnioną niechęcią.
Sardin tłumaczy to zazdrością. Nie ważne o co i czy
uzasadnioną. Indonezyjczycy, szczególnie żyjący w małych skupiskach (jak nasze
osiedle albo miejsca na Flores, które znam), są ciągle zazdrośni i o ile się
da, pilnują, żeby nikt nie wystąpił przed szereg. A wiedzą, kto występuje bo wiedzą o sobie wszystko. A już szczególnie
w rodzinie. Broń boże ktoś ma coś więcej niż kuzynka, ktoś zbuduje dom murowany
zamiast bambusowych ścian. Żeby komuś nie powodziło się za dobrze robią mu
często zimny prysznic za pomocą czarnej magii. Jak ktoś ma czegoś za dużo
rozpuszczają plotki, że zdobył to za pomocą tuyula (a mieć tuyula to nic
pozytywnego z moralnego punktu widzenia). Punktem zapalnym jest często ziemia.
Na Flores w wioskach wszystko jest na gębę, nie ma ksiąg wieczystych, dzieci
dużo, po latach nie wiadomo co jest czyje a nawet jeśli wiadomo to zawsze można
spróbować to podważyć (bo zamiast pracować a nuż coś skapnie, ot tak). Łatwo o początek wojny rodzinnej (patrz wyżej a propos divemastera Nurdina),czasem międzywioskowej.
No i emocje puszczają. Niekontrolowanie.
I to jest paradoks. Bo z drugiej strony już dawno
wymyśliłam, że Indonezyjczycy powinni robić karierę w zawodach wymagających
umiejętności totalnego zachowania spokoju, rozumianego tu jako całkowita
odporność na zarzuty drugiej strony. Np. praca w call center. W takich
sytuacjach Indonezyjczycy pozostają niewzruszeni, jak skała ze słodkim
głosikiem. Zupełnie niepomocni. Nic nie jest w stanie ich wzruszyć. Można machać
rękami, krzyczeć i pogrążać się we wściekłości, na ich twarzy nie drgnie żaden
mięsień a głos jest gładki jak aksamit. Tu akurat jest prawdą, że emocjonowanie
się w dochodzeniu swoich praw nie ma najmniejszego sensu, kończy się na robieniu z siebie idioty.
Chyba po prostu nie ma tu stanu pośredniego – zwyczajnej i
spokojnej wyjaśniającej rozmowy na argumenty. Tutaj się gubią i stosują uniki ,
nie podejmują dyskusji.
Dlaczego zostałaś pobita? :o
OdpowiedzUsuńKiedyś to w skrócie opisałam: http://ola-liana.blogspot.com/2012/12/flores-2.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Ola