W wiosce obok Labuan Bajo mieszka kobieta, która czyta różne
rzeczy z fusów do kawy. Dowiedziałam się o niej w związku z pewnym zdarzeniem,
które swojego czasu poruszyło bardzo Labuan Bajo. W trakcie nurkowania zaginęli nurkowie, pięć
osób, którzy po wynurzeniu nie zostali zauważeni przez swoją łódź i spłynęli z
prądem bardzo daleko, aż na samo południe parku. Poszukiwania trwały dwa dni.
Ale tutaj jest ważne, że prowadząca grupę zaginioną była
żoną prowadzącego grupę, która zakończyła to samo nurkowanie bez problemów.
Czyli w trakcie poszukiwań mąż szukał żony. I jakoś rozniosło się po Labuan
Bajo, że po dwóch nocach szukania udał się do tej kobiety czytającej z fusów
kawy. Nie wiem, czy to prawda ale mówiono, że wypił kawę a ona w fusach zobaczyła
całą grupę na plaży, wszyscy zdrowi i cali a obok nich sprzęt nurkowy.
Cała piątka została znaleziona parę godzin później, w
podobnych okolicznościach.
Tak mówili w Labuan Bajo, podziałało to na wyobraźnie i
wybrałam się do czarownicy, wraz z koleżanką Jo. Nie jest to oczywiście żadna
czarownica ale takie miano zostało jej nadane przez turystów, których do niej
zabrałam parę lat później.
Zapłaciłyśmy z góry kawą, cukrem i papierosami dla męża.
Kawę wypiłyśmy i zaczęła czytać z fusów oglądając filiżanki
na wszystkie strony. Nie żeby jej stwierdzenia były konkretne i precyzyjne. Dla
nas było ważne, że stwierdziła, że z obydwiema jest coś nie tak i musimy iść do
prawdziwego już szamana na „mandi” czyli kąpiel, w tym sensie jakiś seans
uzdrawiający.
Poszłyśmy parę dni później, z podobną zapłatą oraz paroma
wymaganymi rekwizytami – jajkiem, igłą, kunyitem (kurkuma, świeża jest dla mnie
ignorantki nie do odróżnienia od imbiru). U niego musiałyśmy poczekać bo
przyjmował wielu potrzebujących. Naprawdę przychodzili tam ludzie po poradę,
przy nas dawał jakiemuś dziecku wodę do picia, nad która wcześniej trochę
poszeptał. Wyobraziłam sobie, że matka przyprowadziła tego chłopca bo był
niegrzeczny a ona chciała mieć dziecko dobrze ułożone.
My musimy przebrać się w sarongi, nacierać kurkumą, nakłuwać
igłą i robić inne dla nas dziwne rzeczy. Na końcu naszej sesji szaman rozbija
nam na głowach jajka i polewa nas obficie wodą z kociołka. Nie rozumiemy
niestety tajemnych formuł wypowiadanych po manggarajsku. Faktem jest natomiast,
że niedługo po tej wizycie, zupełnie niespodziewanie, założyłam rodzinę. Nie
byłam wprawdzie w tej sprawie po prośbie ale może samoistnie stwierdzili
(czarownica i szaman), że to jest mój problem i mi pomogli.
Czarownica w obiektywie Janiny Walczyńskiej, dwukrotnej klientki na Komodo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz