Dzieci w
Indonezji się bawią, chyba lepiej niż zachodnie dzieci. Prócz rozpuszczonych dzieciaków z bogatych domów nie mają zabawek. Prawie nie
mają bo czasem widzi się w ich rękach jakąś straszną i nietrwałą chińszczyznę,
już zwykle rozwaloną.
Na Papagaran
(wioska w Parku Narodowym Komodo) mają morze i, przynajmniej kiedy my tam
stacjonowaliśmy przez 2 dni, korzystali z niego zabawowo pełnymi garściami. Jak
już kiedyś pisałam – szkoda, że nie ma dla nich dalszej oferty, gdy trochę podrosną.
Bo w wieku kilku lat są naprawdę bardzo sympatyczni, mają fantazję i radość życia.
Zauważyłam,
że w ogromnym zabawowym rozgardiaszu cały czas zwracali uwagę na małego Tonia. Na
pewno po części dlatego, że był dla nich atrakcją ale są też zapewne
przyzwyczajone do takiej opieki. Dzieci jest niesamowita ilość. Ktoś w rodzaju „władzy”
zewnętrznej, stacjonujący tam urzędnik przysłany z Labuan Bajo, powiedział mi,
że jest około 300 „kepala keluarga” czyli głów rodziny. Pod którym to pojęciem rozumie
się oczywiście męża. A liczbę dzieci na głowę rodziny szacuje na około 6.
Dzieci ciągle
uważa się za bogactwo, za zabezpieczenie na przyszłość. W takich wioskach nie
ma żadnego problemu, żeby było ich dużo. Nie trzeba ich pilnować. Raz, że
wszędzie kręcą się inne dzieci oraz dorośli. Dwa, że nie ma ich za bardzo przed
czym chronić. Odpada martwienie się o samochody (bo nie ma), motory (prawie nie
ma choć parę sztuk się już pojawiło np. w wiosce na Komodo, przywiezione małymi
łódkami z Labuan Bajo jako niezbędna rzecz do przemierzania niespełna kilometra).
O wyżywienie bo zawsze coś zjedzą, choćby ryż ze złapaną rybą. Przyszłą
edukacją i jej kosztami nikt sobie chyba głowy nie zaprząta. Nie ma porwań. Co
najwyżej w wioskach na Rinci i Komodo można się martwić o atak warana. Brzmi poważnie ale zdarza się rzadko.
Natomiast
dzieciaki na Bali to coś strasznego. Ceny ziemi osiągnęły takie wysokości, że wystarczy
mieć parę metrów kwadratowych aby po ich sprzedaży się urządzić. Konsumpcja za
ziemię kwitnie. Grube dzieci rozbijają się skuterami, urządzają sobie na nich
wyścigi, za nic mają swoje umięjętności i możliwości ulicy. Wszyscy kupują samochody i wyspa
się zapycha. Kiedyś w tygodniku „Polityka” był artykuł o rajach utraconych
(jako przykłady były podane wyspy greckie i właśnie Bali). Było tam napisane o
biednych chłopach sprzedających ziemię a potem zagrożonych głodem bo nie mają
na czym wysadzić ryżu. Te czasy na pewno
minęły (cała reszta artykułu jest natomiast jak najbardziej prawdziwa) a bańka
się nadyma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz