Fragment artykułu z „Polityki”:
„Jeszcze bardziej
zagadkową postacią jest pieszy. Przy głównych ulicach istnieją co prawda
chodniki, ale na pewno nie służą one do chodzenia na dłuższe odległości. Na
chodnikach trwa handel, parkują samochody i skutery, można smacznie zjeść w
przydrożnym barze albo porozmawiać ze znajomym. Ale żeby od razu iść? Brak
pieszego ma daleko idące konsekwencje, bo zbędne stają się przejścia dla
pieszych. Te formalnie istniejące i tak nie są brane pod uwagę przez żadnego
kierowcę. Czasem nawet Indonezyjczyk musi oczywiście przejść na drugą stronę,
ale wówczas jest zdany już tylko na własny spryt i doświadczenie.
Zdezorientowany turysta powinien się do niego przyłączyć albo zachować
najwyższą ostrożność. Zresztą sam jest sobie winien, skoro za wszelką cenę
postanowił w Indonezji zachowywać się po europejsku i chodzić. A poza tym
próbując iść ulicą, automatycznie zwraca się na siebie uwagę miejscowych,
którzy często zatrzymają na moment motocykl i zaoferują podwiezienie.”
Jak najbardziej prawda. Na Bali jest podobnie. Właśnie trwają remonty, największe rondo na wyspie jest już ukończone, palmy i kwiaty między pasami w dwóch kierunkach posadzone. Ale na w sumie chyba kilkadziesiąt kilometrów tych alei nie ma ani jednego przejścia dla pieszych, ani po jezdni, ani nadziemnego, ani podziemnego. Nic a nic. A przejść czasem trzeba bo np. po jednej stronie jest hotel a po drugiej centrum handlowe, gdzie turyści robią zakupy. Miejscowi też muszą przechodzić. Często dzieci. To igranie ze śmiercią. Te aleje to rozpędzone autostrady, gdzie mkną samochody osobowe ale też wielka ilość ciężarówek wypełnionych piachem lub skałami (wyspa się zabudowywuje) albo ogromne autobusy turystyczne wiozące azjatyckich turystów. Ciężarówki i autobusy nie znają samoograniczenia w prędkości (bo formalnych ograniczeń, znaków nie ma). Stawiają na swoją wielkość, czasem klakson i trzeba im się usuwać z drogi, czy piesi czy mniejsze jednostki. Do tego dochodzi wszechogarniająca ilość motorów, te jak mrówki czy szarańcza wpychają się w najmniejsze szczeliny pomiędzy wszystkim innym co się rusza. Pędzą na równi z samochodami, wykonują nagłe zwroty, skręcają w prawo z lewej strony ulicy (bądź na odwrót) ślizgając się tuż przed samochodami. Ryzykują życiem w każdym momencie, dziw bierze, że połowa populacji nie wyginie w ciągu tygodnia w wypadkach. Zwłaszcza, że jeżdżą całe rodziny, niemowlaki na motorach, przedszkolaki na motorach, o kaskach można często zapomnieć. Ale nie o pisaniu esemesów.
Jak najbardziej prawda. Na Bali jest podobnie. Właśnie trwają remonty, największe rondo na wyspie jest już ukończone, palmy i kwiaty między pasami w dwóch kierunkach posadzone. Ale na w sumie chyba kilkadziesiąt kilometrów tych alei nie ma ani jednego przejścia dla pieszych, ani po jezdni, ani nadziemnego, ani podziemnego. Nic a nic. A przejść czasem trzeba bo np. po jednej stronie jest hotel a po drugiej centrum handlowe, gdzie turyści robią zakupy. Miejscowi też muszą przechodzić. Często dzieci. To igranie ze śmiercią. Te aleje to rozpędzone autostrady, gdzie mkną samochody osobowe ale też wielka ilość ciężarówek wypełnionych piachem lub skałami (wyspa się zabudowywuje) albo ogromne autobusy turystyczne wiozące azjatyckich turystów. Ciężarówki i autobusy nie znają samoograniczenia w prędkości (bo formalnych ograniczeń, znaków nie ma). Stawiają na swoją wielkość, czasem klakson i trzeba im się usuwać z drogi, czy piesi czy mniejsze jednostki. Do tego dochodzi wszechogarniająca ilość motorów, te jak mrówki czy szarańcza wpychają się w najmniejsze szczeliny pomiędzy wszystkim innym co się rusza. Pędzą na równi z samochodami, wykonują nagłe zwroty, skręcają w prawo z lewej strony ulicy (bądź na odwrót) ślizgając się tuż przed samochodami. Ryzykują życiem w każdym momencie, dziw bierze, że połowa populacji nie wyginie w ciągu tygodnia w wypadkach. Zwłaszcza, że jeżdżą całe rodziny, niemowlaki na motorach, przedszkolaki na motorach, o kaskach można często zapomnieć. Ale nie o pisaniu esemesów.
Jeśli motor chce przejechać tylko paręset
metrów a jest akurat po niedobrej stronie ulicy, nie zawraca sobie głowy jej
przekraczaniem, mknie potrzebną odległość pod prąd skrajem ulicy. Pod prąd
jeżdżą tez uczniowie na rowerach oraz idą rozliczni pchacze różnej maści
drewnianych wózków ze złomem, kartonami itp.
I w to wszystko mają wejść piesi, w połowie
drogi jeszcze wejść na spory murek, przekroczyć rabaty kwiatowe, zeskoczyć z
murka i próbować przejść drugą połowę drogi.
Na mniejszych ulicach wcale nie jest lepiej.
Ale tu sytuacje czasem ratują tzw. security czyli osoby odpowiedzialne za
umożliwienie samochodom i motorom wyjeżdżającym z parkingów włączenie się do
ruchu. Można poprosić security o pomoc, jest on wyposażony w gwizdek, miecz
świetlny i odwagę. Pomoże pieszym wchodząc głośno na jezdnię. Security są
potrzebni bo Indonezyjczycy są najbardziej wrednymi kierowcami na świecie.
Najważniejsze na drodze to nikogo nie wpuścić, przejechać, nie ułatwić. Jak
widzą, że jakiś samochód chce się włączyć do ruchu z daleka migają światłami. U
nas oznacza to „wjeżdżaj, wpuszczam cię”. Tutaj zaś „nawet się nie waż, ja
pędzę i na pewno nie zwolnię bo ty chcesz wjechać”. To przy pędzie. Jak jest
korek – punkt honoru to jechać 10 centymetrów za innym samochodem, żeby ktoś się
nie wcisnął. Nawet jeśli nic by się przez to nie traciło bo wpychający się
samochód skręca w drugą stronę a naszą trasę wciąż blokuje korek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz