Flores, magiczna stara wioska Bena, piękna, u stóp wulkanu
Inerie. Nic nie zakłóca widoku, żaden dach z blachy falistej, żaden parking.
Mój kontakt dał mi znać – koniec października, będzie wielka
upacara adat, poświęcenie nowego domu. Dwa dni, wiele wiosek w odwiedzinach,
tańce. Wiedziałam, że na nowy dom trzeba będzie poświęcić bawołu. Bez tego nie
można zamieszkać w nowym domu. Myślałam, że jednego.
Pierwszy dzień to tańce. Z pobliskiego Aimere przyjechał
ponad tonowy zbiornik sopi, miejscowego silnego bimbru z owoców pewnej palmy
oraz niezliczona ilość kanistrów z tym samym trunkiem. W wielkich beczkach
spoczywał tuak, sfermentowany sok zbierany wprost z drzewa. Te dwie rzeczy
pozwoliły ludziom z wielu okolicznych wiosek przetrwać, tańczyli bowiem w
pełnym słońcu już od rana a koniec października jest wyjątkowo gorący. Ciągle
wchodziły nowe grupy gotowe do
tańczenia. Nieskończone korowody. Podobno przyjechali ludzie z 33
okolicznych wsi.
Większość ubrana w tradycyjne stroje. Tańczą i tańczą w rytm
bębnów. Już od świtu ale o 4 po południu przerwa. Trzeba się posilić. Ale
najpierw trzeba ugotować. A zaczynają od podstaw. Kwiczące świnie są
doprowadzone do specjalistów od adatu. A adat tu okrutny. Świni trzeba rozłupać
czaszkę parangiem, od tyłu. Świnie czują i płaczą, wyrywają się. Po paru
chwilach mięso jest już gotowane w wielkich kotłach koło ryżu.
Wieczorem są tańce dreptane wokół ogniska, śpiewy.
Najważniejszy dzień jest nazajutrz. Nie jeden a dziewięć
bawołów stoi uwiązanych do bambusowego ołtarza. Wszyscy z wiosek stoją naokoło.
Ci co mają dokonać ofiary stoją wyprężeni, z parangami. Zaczyna się jeszcze
przed 6 rano.
Pierwszy bawół – próbuje się wyrywać. Płacze, sika. Mają na
niego sposoby, ustawiają go tak, żeby niewiele mógł zrobić, z głową uniesioną,
gardłem wyeksponowanym. Potem każdego spotka ten sam los. Krew sika daleko,
bawół nie może albo nie chce paść, jest ciągnięty przez wieś, krew tryska. Ale
żyje jeszcze długo. Gdy już pada do jeszcze żywego przybiega człowiek z długa i
grubą bambusową tyką i zbiera do niej krew.
Różnica tkwi w człowieku. Niewprawny musi uderzać parangiem
w gardło więcej razy. Ludzi dokoła to cieszy. Skaczą i się śmieją.
Po godzinie dziewięć trupów leży w pyle. Przyciągane są
wielkie liście palmowe, nie do przykrycia martwych zwierząt a do odkładania
poćwiartowanego mięsa. Idzie to szybko i sprawnie. Mięso trzeba szybko ugotować
bo w południe kolej na świnie. A tych przybywa na przyczepach, na sznurkach
nieskończona ilość.
Bawoły do ofiarowania |
Wybrani kaci |
patrząc Krakowa - dość drastyczne święto. Ale co kraj to obyczaj...
OdpowiedzUsuń