piątek, 29 czerwca 2012

Wyprawa na Jawe 2


Mielismy pare celow na Jawie. Dwa parki narodowe. Jeden jest na samym poludniowo wschodnim cyplu Jawy i jest to miejsce, ktore mozna zobaczyc z plazy Balangan na Bali, czyli z miejsca, gdzie mieszkam (no, moze nie na samej plazy ale jest ona o rzut beretem) – Park Narodowy Alas Purwo.
Drugi park, blisko pierwszego (jak sie okaze jest tak samo jak na Flores, odleglosci w kilometrach nie oddaja sprawy, lepiej podawac odleglosci w godzinach) to Meru Betiri. Widzac na mapie, ze wszedzie sa drogi a parki sa blisko, zwlaszcza na tle calej ogromnej Jawy, naiwnie wyruszilismy.
Szybko sie okazalo, ze drogi na mapie zaznaczone jako biale nie zawsze musza byc drogami. Czasem moga przypominac polskie szlaki gorskie, po ktorych splynela powodz.
Z Alas Purwo zrezygnowalismy na poczatku. Droga niknela w lesie a miala wyboiny na pol metra. Szkoda bo na mapie ten ogromny obszar lesny wygladal naprawde zachecajaco.
Sytuacja powtorzyla sie w drugim parku. Zeby do jego bram dojechac kluczylismy nieskonczenie po wioskach i miasteczkach, jesli juz pojawial sie drogowskaz w jednym miejscu to po to, zeby przy kolejnym skrzyzowaniu czy rozjezdzie konieczne bylo zatrzymywanie samochodu i dopytywanie sie (co tez ma swoj urok, znane jest, ze w tej czesci swiata to, ze ktos z checia cos wskazuje nie musi znaczyc, ze wie).
Ten park znany jest z zolwii, podobno az 5 gatunkow sklada tam jaja i mozna to nawet podpatrzyc w nocy (inna sprawa czy sie tym zolwiom wtedy nie przeszkadza, zanim tam w koncu dotre to sie dowiem).
A wg Lonely Planet widziano tam nawet slady tygrysa jawajskiego, w 1997 roku. Ogolnie bylam dosc napalona na spacer w dzungli i moje rozczarowanie bylo tym wieksze. Tyle ze aby tam dotrzec mijalismy calkiem piekne zakatki.






Ten dzien przyniosl jedna decyzje  - szukamy samochodu terenowego bo samo jezdzenie bardzo nam sie spodobalo ale nie ma sensu wszedzie zatrzymywac sie u bram i tam konczyc wycieczki; oraz jedna konkretna wiedze o mnie samej (co potwierdzil jeszcze kolejny dzien) – jestem tchorzem samochodowym. Moze jednak moglismy zaryzykowac  i dotrzec tam gdzie chcielismy ale ja sie balam. Pocieszam sie, ze to moze przez Tonia siedzacego w foteliku z tylu? Byly w kazdym razie moment, kiedy wypedzalam Sardina z samochodu z Tonim i jechalam sama. Najbardziej  balam sie na drewnianym moscie, ktorego deski lomotaly przy przejezdzie byle motorka.



Zakonczenie dnia bylo przykre – ukradziony laptop w hotelu. Ogromna wscieklosc, po czesci na sama siebie, ze zostawilam komputer w plecaku w pokoju na czas wyjscia na kolacje. Oraz jeszcze gorsza bezradnosc wobec calkiem obojetnego personelu (pewnie obojetnosc wystudiowana wobec faktu, ze to wlasnie ten personel najprawdopodobniej ukradl komputer), policji zupelnie niezainteresowanej sprawa a wrecz spiskujacej po jawajsku z recepcjonista. Ciemno, hotel nie dla turystow tylko o charakterze tranzytowym na glownej drodze przez Jawe, my sami w prawie pustym hotelu wobec pracownikow i policji. Gdy atmosfera zaczela sie zageszczac po prostu wyjechalismy okolo 30 kilometrow dalej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz