Na różne rzeczy można narzekać, różne krytykować ale jeśli
wejdzie się na obszar czegoś, co można nazwać tradycją, nagle okazuje się, że
tu właśnie nie można. Tak przydarzyło się mi, kiedy ośmieliłam się skrytykować
rytualne rzezie, kiedyś w Tana Toraja na Sulawesi a ostatnio na Flores.
Straszne słowo na T staje się usprawiedliwieniem nawet najgorszych zdarzeń.
Komentarze typu: tradycja jest święta, z tradycja się nie
dyskutuje itp. wywołują mój śmiech jeśli nie grozę. Jak czemuś tak
abstrakcyjnemu można dać taką władzę nad życiem ludzi, nad naturą. Nadrzędną i
bezwzględną wartość?
Komentarze takie padają od tych, którzy maja pełną możliwość
korzystania ze swojej wolności, nikt ich nie ukarze, nie ukamienuje, nie zmusi
do małżeństwa, nie okaleczy w imię tradycji. Czemu chcą się ograniczać czymś
tak szeroko pojętym, nieokreślonym.
Nie znajduję ani jednego przykładu tradycji (i nie trzeba
szukać wśród tych drastycznych), gdzie ona sama w sobie byłaby czymś
obiektywnie pozytywnym. Nawet tak szanowane i powszechne obchodzenie tradycji
świąt, którychkolwiek, może być przecież utrapieniem dla kogoś. Jaką wartość ma
dla kogoś robienie Wigilii jeśli robi to od dziesiątek lat i ma dość a na
dodatek robi to dla nielubianej rodziny? Przecież tak się zdarza. Ile osób
odważy się złamać tradycję i wyjechać np. do ciepłych krajów? Na szczęście
coraz więcej. Ale ile nawet nie odważy się dać sobie takiego wyboru. W imię
czego, tradycji, nacisków rodziny na jej przestrzeganie. Bez sensu. Jaka wartość
ma tradycja, w której ktoś się niedobrze czuje. Która może zniewalać tak, że
ktoś nawet nie wie, że może się źle czuć z jej powodu.
Albo inny bliski mi przykład, Flores: aby się ożenić narzeczony
powinien zapłacić rodzicom narzeczonej belis, w pieniądzach lub naturze. Przez
lata belis bardzo wzrósł i wielu osób nie stać na jego zapłatę. Młodzi chcą być
ze sobą i są, mają dzieci. I bardzo dobrze. Ale Indonezja to państwo, które w
prawie sprzyja tradycji i dziecko poza małżeństwem nie dostanie aktu urodzenia,
bez tego aktu nie może pójść do szkoły, nie istnieje. W Indonezji wszystko
można załatwić ale to oczywiście kosztuje. Korzysta też kościół, który co jakiś
czas masowo udziela ślubów parom . Mówił mi o takich hurtowych ślubach Pater
Stanis, z dumą. A ja właśnie się dowiaduję, że taki spóźniony ślub jest dla
pary bardzo drogi, dużo bardziej niż normalny, który zostaje zawarty wg adatu
czyli tradycji czyli m.in. po opłaceniu belisu. Na Flores kościół nie odbiega chciwością
od polskiego.
Komu taka egzotyczna tradycja służy? Z naszego punktu
widzenia nam bo piękne zdjęcia wychodzą, mogą być właśnie z przywiezienia
belisa do przyszłych teściów przez narzeczonego. Czemu nie? Można poopowiadać o
autentyczności, pradawnych zwyczajach, ponarzekać, że nasze już utracone. Ale czy
są one warte więcej niż nasze opowieści z podróży jeśli utrudniają życie
stosującym się do ich wymagań?
Podsumowując – uważam, że tylko wtedy taka tradycja (niezwiązana
z zabijaniem czy okaleczaniem ludzi czy zwierząt) ma wartość, kiedy stosowane
się do niej jest niezależnym, wolnym wyborem.
A tradycyjne rzezie zwierząt – możemy chyba wznieść się
ponad tradycję jeśli jest ona tak okrutna. W końcu przez ostatnie 100 lat
zrobiliśmy wielki krok jeśli chodzi o stosunek do zwierząt i chyba idzie ku
lepszemu mimo wszystkich strasznych zdarzeń, także w Polsce. Czemu więc mamy akceptować
krwawe tradycje? Bo są one atrakcją turystyczną do pochwalenia się? Bo
prastare? Przecież to względne określenie. Ile lat stosowania może legitymizować
zabicie kilkuset bawołów w sadystyczny sposób i pijackie obżarstwo.
Okaleczanie, porwania i zmuszanie do małżeństwa i inne (dziwnym
trafem w opresji są tu zazwyczaj kobiety) – chyba nikt zdrowy na umyśle nie
będzie bronił takich tradycji. Czyli jak, że tradycja najważniejsza, święta,
ponad wszystko i nie można złego słowa powiedzieć?