poniedziałek, 15 października 2012

Rozne z Indonezji


Natknelam sie w sieci na ten oto blog (lub raczej jego fragment) -http://www.azja2011.com/Indie.html . O Indiach. Przeczytalam. Pod blogiem pelno bylo komentarzy, przewaznie mieszajacych z blotem autora, ze niczego nie rozumie. A niby dlaczego? Zabronione jest opisywanie tego, co sie widzi przed oczami? Jesli koncepcja jest taka, zeby opisac to, co sie widzi to sie opisuje to, co sie widzi. Tak wlasnie jest.
Nikt nie ma tez obowiazku patrzec glebiej i czegos sie tam doszukiwac (w zamysle krytykantow wpisu – czegos pozytywnego). Albo mozna byc moze znalezc ogromna glebie i spirytualizm a nadal krytykowac to, co sie widzi. A jak sie widzi brud i smrod to tak jest i juz. Poza tym przepiekne wulkany ani rafy koralowe (chyba ze zbombardowane) badz prastara i bogata kultura (jesli taka naprawde jest) nie znikna dla chetnych przez opisanie rzeczywistosci w innych miejscach. 

Indie sa duzo bardziej ekstremalne niz duza czesc Indonezji. Ale niezaleznie od natezenia roznych zjawisk wiele elementow jest wspolnych. Zwlaszcza smieci. Ogolne zaniedbanie w centrach miast. Skutery i spaliny. Brak wspolnej przestrzeni, wszystko zawlaszczone przez ruch pojazdow i inne przeszkody.

Tak jest tez w Ubud, szczyczace sie mianem kulturalnej stolicy Bali, miasta artystow. Ile razy tam jestem widze turystow, umeczonych upalem, wspinajacych sie stromymi ulicami. Chodnik co pare metrow ma wyrwy, dziury, glebokie na tyle, ze latwo mozna sobie wyobrazic  powazne konsekwencje nieuwagi. Co kilkanascie metrow na przemian:  wielkie kupy czarnego piachu wychodzace przez chodnik na ulice (bo ktos cos remontuje niedaleko) i skutery zaparkowane na chodniku. Trzeba wtedy przecisnac sie przez samochody lub kolejne skutery zaparkowane tym razem na poboczu i obejsc caly kram ulica, gdzie pedzi, jakzeby inaczej, rzeka skuterow oraz dla towarzystwa – samochodow.

Indonezja nie zna pojecia ulic (gdziezby calego centrum) zamknietych dla ruchu.

Trzeba sie tez wymigiwac od nagabywaczy na kupno wszystkiego, co niepotrzebne oraz od odmawiania oferujacym “transport”.

Turysci dzielnie to wszystko znosza, czasem calymi rodzinami, sa wszak w cudownym miejscu, jechali, lecieli tu z tak daleka. Ja sie dziwie. Sardin twierdzi, ze zapewne wlasnie po to tu przyjezdzaja. Zeby sie zachwycic orientalnymi dziurami w chodniku lub tak dalekowschodnio wysypanym piachem na chodniku, ze az nie da sie isc. Moze sa zmeczeni uporzadkowaniem, regulami w swoich krajach. Ale jesli ktos tu mieszka od lat to sie meczy cala ta niezorganizowana przestrzenia, balaganem, ciagla uwaga,zeby nogi nie zlamac. Przynajmniej w moim wypadku.

Indonezja to enklawy. Mozna sobie zrobic swoja mala enklawe czystosci, luksusu, rzeskosci  czy czegolwiek w swoim domu, zwanym wtedy willa (wielu tak robi cierpiac na syndrom zlotej klatki). Enklawa jest resort czy teren hotelu, restauracja lub klub. Czasem nadmorska promenada lub jakis park choc tych jest jak na lekarstwo. Czasem tradycja, stare zwyczaje, zwlaszcza na prowincji. A takze moze nia byc przyroda, wprawdzie zagrozona ale wciaz przebogata i imponujaca. Poza tymi miejscami nie ma co ukrywac – jest szpetnie, chocby oryginalnie, kolorowo, orientalnie, nie rozni sie to wiele od opisu Indii na blogu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz