środa, 4 lutego 2015

Migawki z budowy łodzi


Gardena jest 5 minut spacerem od miejsca, gdzie stoi w doku Ari Jaya, spędzamy tam dnie a ja chodzę i w nocy bo mam napady strachu, że drewno jest rozkradane, że łódź się przechyla i spada na burtę. Idę czasem dwa razy w nocy. Pustą ulicą nic nie jeździ ale od hotelu aż do doku towarzyszy mi stukot, powtarzający się z dużą regularnością. Raczej silny trzask co parę chwil, rozchodzący się w każdą stronę. Dochodzi zawsze od grupki facetów siedzących przy głównej drodze i nie śpiących chyba przez całą noc. Nie wiem skąd się bierze ale też nigdy nie uczyniłam nic, żeby rozwiązać zagadkę. Ten stuk na pustej ulicy w moich marszach do Ari Jayi stał się dla mnie  nieodłączna częścią nocnych spacerów. Dopiero ostatnio – olśnienie (tj. po wyjaśnieniach osoby znającej się na rzeczy)– nocne posiedzenia to była gra w domino, to kostki domina wydawały głośny trzask gdy były z impetem przyklepywane dłonią na stole.

Też już później dowiedziałam się, że Indonezyjczycy to królowie, ofiary, maniacy hazardu. A zwłaszcza ludzie z Flores. W dużej i małej skali, zakładają się ciągle, tracą pieniądze, grają znowu.

Teraz, na łodziach, na szczęście grają o co innego. Wchodzę co kabiny kapitana, grają w czwórkę – patrzę,  coś dziwnego, kolorowe uszy. Każdy ma na jednym albo na obydwu uszach przypięte żabki do prania. Wybrane te, które najmocniej trzymają. Kto przegra przypina kolejną.




Ari Jaya się buduje. Ja się uczę języka, najlepszą możliwą metodą, na żywca, wskazując na przedmioty i pytając jak się nazywają. Mam już za sobą rozmowę telefoniczną z Surabayą, pierwsze wykłócanie się przez telefon, jakiego musiałam dokonać. Silnik miał być wysłany już dawno temu ale wysłany nie został. Jesteśmy w tej kwestii ogólnie nerwowi bo już usłyszeliśmy historię o tym, że pewna łódź, wioząca silnik dla innej budującej się łodzi, zatonęła sobie gdzieś między Surabayą a Labuan Bajo. Silnik jest już zapłacony i jego strata w naszej sytuacji oznaczałaby konieczność szybkiego zakończenia naszego biznesu.  A o ubezpieczeniach zapomnij.

(Stary silnik, 3 cylindrowy Yanmar został już wyciągnięty. Zostaliśmy poinformowani, że nadaje się tylko na kotwicę dla jakiegoś sampana. Daliśmy go za darmo, jeszcze zapłaciliśmy za wyciągnięcie. A jednak nie – silnik pływa do tej pory, został gdzieś przepatrzony i naprawiony).

Utknęłam na kranie. Musimy zamontować krany w zbiornikach na paliwo, które niedługo będą gotowe i trzeba dopracować jakieś szczegóły. Nie umiem wytłumaczyć, o co mi chodzi. Nie wiem, jak wytłumaczyć, że chodzi o kran. Nie zadziałały ruchy naśladujące zakręcanie. Muszę iść do Gardeny, wziąć kartkę. Wracam na łódź i rysuję bardzo ładny mały kranik. Pokazuję i:
„a, kran”.

Sprawa rozwiązana. Dobre są wspólne zapożyczenia z innych języków.


Ari Jaya tak naprawdę nie nazywa się jeszcze Ari Jaya tylko Wahid Jaya. Pod tą nazwą pływała z kalmarami na Bali i dalej, do Surabayi. Wahid to syn byłego właściciela, Haji Ganiego. Jaya natomiast to słówko przynoszące powodzenie, gwarantujące sukces. Po kupnie łodzi nie chcieliśmy trzymać Wahida. Całkowita zmiana nazwy nie była natomiast podobno wskazana (dla jej dalszego  powodzenia). Chciałam zatrzymać samą Jayę. Ale już taka łódź istniała, pływa do teraz. Trzeba było więc wymyśleć cos do Jayi. Na pomysł wpadł Josh, mały przewodnik przesiadujący godzinami przed swoim „biurem”, naprzeciwko Gardeny.

- A czemu nie Ari? A jak Aleksandra, ri jak Riccardo, Ari Jaya.

I tak zostało do teraz, mimo że R. już dawno nie ma w Labuan Bajo.


 Haji Gani po sprzedaży Wahid Jayi jeszcze robił interesy, zbudował drugi, większy dom. Kupowaliśmy u niego lód przed safari, co było biznesem żony. Potem ktoś go oszukał i zbankrutował. Spotkałam go na TPI (miejsce sprzedaży ryb i zanieczyszczania odpadkami morza) przypadkiem, po latach, nie poznałam go. Zagadał do mnie, w ręce trzymał miotłę i  zamiatał plac
-Aleksandra, pamiętasz mnie jeszcze?
I się uśmiecha, jakby zamiatanie tego placu to było coś, co od zawsze robił. 

3 komentarze:

  1. nie złe miałaś przygody! :D

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafilam na Twoj blog dzieki tekstowi w akcji "Polki na emigracji" WO.
    Uwielbiam Flores (wakacyjnie) - w Labuan Bajo bylam trzy razy i na pewno wroce. Zazdroszcze najlepszego nurkowania na swiecie i rozumiem trudy zycia.
    Powodzenia i byc moze do zobaczenia!

    Beata (http://saigon.blox.pl)
    PS. Czy w LB jest wciaz polski ksiadz,zadomowiony tam od paru dekad?

    OdpowiedzUsuń
  3. hej
    przeczytalam kilka postow
    fajnie piszesz, widac, ze o tym, co Cie aktualnie gryzie
    mieszkam w Japonii, znasz moze Patrycje, ktora byla na Bali i jest w Tokyo
    pozdrawiam
    romana elledetokyo@gmail.com

    OdpowiedzUsuń