wtorek, 11 grudnia 2012

Wyprawa na Jawe 4 - Ijen


Ostatni etap wyprawy, masyw Ijen. Wjazd na plaskowyz byl samochodowym dobiciem mnie – droga na odcinku dokladnie 5 kilometrow splynela z deszczami, ktore zostawily wyrwy na pol metra i ciagnace sie przez dluzsze odcinki. Wszystko pod gore, z malymi kamykami ulatujacymi spod kol. Droga waska a ruch w dwie strony. Z gory co i rusz nas mijaja ciazarowki w ksztalcie grzyba – wypchane szczelnie pasazerami wychylajacymi sie na boki. Kolysza sie na koleinach nabierajac przechylow charakterysycznych raczej dla lodzi niz pojazdow kolowych. Zdaje sie, ze w momencie mijania przewroca sie dokladnie na drugi samochod.
Tylko ja wydaje sie tym przejmowac, inni za nieprzejezdna uznaja tylko droge z Banyuangi a my przeciez jedziemy ta dobra z Bondowoso. W najgorszym momencie, w obliczu moich lez, kierownice przechwycil doswiadczony kierowca ciezarowki i przy swadzie opon ruszyl, uciekajac  z niebezpiecznego miejsca, gdzie samochod w moich rekach za nic nie mogl ruszyc pod gore, staczajac sie tylko w kierunku nastepnego (na zakrecie utworzyl sie maly korek).

Jak wjedzie sie juz na krawedz ogromnej kaldery oczom okazuje sie plaskowyz. Plaskowyz Ijen jest bajkowy, otoczony przez wulkany (jeden z nich to Ijen) i pokryty plantacjami kawy oraz truskawek. Klimat rzeski. Maja tu tez wodospad do kapieli i gorace zrodla.
Niedaleko natomiast odbywa sie dzialalnosc uznana za jedna z 7 najgorszych prac swiata wedlug francuskiej telewizji Planete. Z piekla rodem – tradycyjne wydobywanie siarki z krateru wulkanu.

Na Ijen ida dwa typy ludzi. Jedni niespiesznie ida w gore 2 kilometrowej trasy, w dobrych butach i o rumianych twarzach - turysci. Chocby wyszli  z hotelu o swicie z gory mijaja ich juz siarkowi pracownicy. Ci schodza poltruchtem, byle szybciej bo wszystkie czynnosci dnia robia codziennie dwa razy – musza zdazyc. Kazdy nosi swoj sprzet – na koncach bambusowej tyczki zawieszone dwa kosze. A te wypelnione nierugularnymi brylami siarki. O swicie te jaskrawa zolc widac z daleka. Bo tragarze sa ubrani na buro, twarze ciemne, na nogach wygladajace na za duze kalosze. Spod nich czasami widac, ze kostki i lydki sa pobandazowane, scisniete jakimis szmatami. To przez ciezar ladunku, okolo 80 kilogramow. Przez to tez na barkach wyrobilo sie sie wglebienie, tam, gdzie ustawiaja swoj ciezar. Czasem ci ludzie wyciagaja do turystow rece z siarkowymi pamiatkami - zolwikami i drzewkami, aby sobie dorobic. A czasem trafi sie, ze ktorys z nich wybral sie do pracy pozniej albo idzie juz drugi raz i mozna z nim pogadac idac do gory. Myslalam, ze przy tej pracy beda zgorzkniali ale nie, wypowiadaja sie raczej pogodnie, jak to w Indonezji, o rodzinie (mieszkajacej zwykle w Banyuangi), o tym ile moga zarobic w tej pracy (a wychodzi to wiecej niz inne proste zawody na Jawie). Myslalam tez, ze ta praca to domena starszego pokolenia ale okazuje sie, ze i mlodzi sa przyuczani i zaczynaja te harowke.

I tak tym sielskim szlakiem wsrod drzew iglasych i drzewiastych paproci, mijajac po drodze punkt wazenia ladunku, docieramy do granic krateru. Sielskosc sie konczy, zaczyna sie diabelskosc, nagle, po kolejnym zakrecie drogi. Niespodziewanie zaczyna wiac wiatr, znikaja drzewa.  Ze srodka krateru bucha siarkowy dym, przemieszany czasem z chmurami. Wiatr przybiera na sile . Tu tragarze nie schodza szybkim krokiem ale mozolnie wspinaja sie z wnetrza krateru na jego krawedz. Sciezka jest stroma.  Jesli wiatr zawieje w nieodpowiednim kierunku  tragarze (i mijajacy ich turysci) znikaja w oparach. Jesli w przeciwnym – odslania seledynowe jezioro, nadajac calej scenerii lagodny nagle wyglad. Pieklo staje sie piekne.
Czasem, aby nie schodzic w czeluscie dwa razy, tragarze przygotowuja za jednym zamachem dwa ladunki i po zniesieniu na sam dol pierwszego wracaja po drugi, zostawiony gdzies na szlaku. Dlatego trasa upstrzona jest samotnymi siarkowymi ladunkami.
Na dole dym jest gesciejszy. Plynna siarka splywa rurami. Gdy zastyga lomami jest odrywana i ladowana do koszy. I wynoszona na krawedz krateru a potem znoszona do punktu skupu, 600 Rp. za kilogram. Cala filozofia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz