niedziela, 21 października 2012

Rozne z Indonezji 2


Jak przez mgle przypominam sobie artykul, ktory czytalam dawno temu. Opisywal badania nad jezykami i ich zwiazkiem z mentalnoscia uzytkownikow. Czy cos w tym rodzaju. I ten artykul stwierdzal, ze jezyki azjatyckie maja duza ilosc form bezosobowych. “Cos sie zrobilo”, “cos spadlo”… Chyba prawda. Bo przekladajac na moje doswiadczenia -  nie wiadomo kto zawinil, kto zapomnial, kto ukradl… A jak nie ma winnego nie ma tez problemu, stalo sie…  Mnie pozostaje tylko bezsilna zlosc …
Dobra odpowiedzia na konkretne pytanie jest tez dla Indonezyjczyka “tidak tahu” – “nie wiem”. No jak nie wie to jak ja moge sie o cos dopytawac, indagowac, ciagnac nieprzyjemna sytuacje.  Bez sensu, przeciez zostalo to juz wyjasnione – nie wie a to zamyka sprawe.
Zalogi na lodziach opanowaly te taktyke (badz zapewne maja ja wrodzona) do bolu. Kazde dopytywanie sie o jakies negatywne zdarzenie (u mechanika o klopoty w silniku, u kucharza o np. braki w prowiancie, czyli o rzeczy, za ktore sa odpowiedzialni)  jest traktowane jako nieusprawiedliwione naprzykrzanie sie.  Zadnych konkretow, wzrok w horyzont  badz w ziemie, rozmowa jak ze sploszonym dzieckiem.  Nie ma sensu wyjasniac bo nigdy ale to nigdy do niczego nie doszlam. A jak sie uzna delikwent za zbyt napastowanego to zostawi prace.  Nie jest wazna stalosc dochodow, najwazniejsza jest wolnosc od odpowiedzialnosci i wolna glowa.
W razie powazniejszych strat - konsekwencje finansowe – raczej odpadaja. Zaloga ma w reku sprzet wart wiele wiecej, niz kiedykolwiek bedzie miec. Zadnych oszczednosci. Zadnych ubezpieczen oc. Jakies umowne kary finansowe (chocby symboliczne) stwarzaja ryzyko, ze znowu poczuja sie pokrzywdzeni. Co daje im wolna reke, w ich mniemaniu, do odebrania sobie zabranych srodkow (zapewne zwielokrotnionych) w inny sposob. Co nie jest trudne przy  calkowicie pozafiskalnym obrocie, gdzie “faktury” sa wypisywane nieczytelnym pismem na odwrocie paczki papierosow. Bardziej przygodowym sposobem jest ‘handel na morzu’.  Czyli mowiac prosto z mostu wyprzedaz roznych dobr z lodzi innym lodziom, bedacym w potrzebie zakupienia akurat tych rzeczy, odbywajaca sie zazwyczaj noca.
Co mnie najbardziej denerwuje u klientow (procz zwyklych klienckich przywar, chodzi mi o cos zwiazanego ze specyfika mojego miejsca pracy)?  Ano stwierdzenie – “tu to masz jak w raju”, “taki nieustajace wakacje” i tym podobne. Dziwne tylko, ze nie wszyscy sie tak garna do mieszkania w tym raju. Albo trzeba wiec przyznac, ze sa zbyt lekliwi i leniwi na decyzje o zmianie zycia albo dosc sprytni bo wiedza dobrze, ze rajow nie ma, ze wszystko to ciezka praca i wyrzeczenia. I nie garna sie do pracy w  warunkach innej kultury, ktorej zrozumiec w stanie nie jestesmy.
Nie chodzi mi o to, zeby zbytnio narzekac. Chcialabym tylko troche urealnic pare romantycznych wyobrazen. Jest jak wszedzie. Ostatnio czytalam serie wywiadow skladajacych sie na cykl “Polska od kuchni”. Wszyscy narzekali, wlascicielka restauracji na pracownikow zlodziei, kelnerzy i barmani na kombinujacych i wyzyskujacych pracodawcow. I kazdy mial zapewne racje.  I mysle, ze wszyscy ich rozumieli. A tu nagle wiekszosc mysli, ze na drugiej polkuli wszystko sie zmienia, ze mnie praca nie stresuje, ze to, ze ludzie wolaja ‘hello mister” (“ale sympatyczni i mili ludzie!”) na ulicach przeklada sie na ich kompetencje,uczciwosc i inne cnoty w pracy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz