Przeczytalam przed chwila (w Internecie, nie wiem gdzie byl wydrukowany) artykul o Somalii. Albo raczej tylko wyrywek z tamtego swiata, z jednego tylko miejsca w tym kraju bez rzadu, administracji i innych atrybutow panstwa. Wlasnie o tym byl ten artykul i po przeczytaniu go poczulam nagle, ze zyje jednak w cywilizowanym swiecie. Tyle i ile oczywiscie ale jednak Indonezja na tle Somalii znajduje sie w zupelnie innym miejscu. W wiekszych miastach sa szpitale, jako takie (w mniejszych pozal sie Boze niestety, a w Labuan Bajo jest tylko przychodnia, do ktorej lepiej nie trafic a nowy budynek szpitala budowanego w ostatnich latach wyglada juz jakby przeszedl wojne i generalnie juz sie wali, podobno afera korupcyjna sie toczy).
Sa banki, pieniadze, w zasadzie jest wszystko.
Ale ku mojej uciesze odkrylam pewne podobienstwa - wreszcie znalazlam kraj, ktory tez chce tylko nowe dolary, wydrukowane po 2006 roku. Takze w Indonezji raczej odmawiaja przyjmowania starszych choc tutaj mozna ich jeszcze przekonac (ale i tak wymienia po nizszym kursie, takze w banku). Takze banknoty mniejsze niz 100, z mala pieczatka, nadtargane na milimetr (nie mowiac juz o tych pomietych albo z rysunkami) sa niemile widziane.
Oraz komorki. Tutaj tez sa wszedzie. Ich uzywanie nie zastepuje wprawdzie pieniadza jak w Somalii ale poza tym sluza do wszystkiego. Zasieg dochodzi do coraz mniejszych miejscowosci, takze w lasach Flores. Nawet na Komodo postawiono juz maszt i w czasie safari mamy ciagle zasieg. Przez komorki mlodzi umieszczaja zdjecia na facebooku, zwykle naiwne portrety. Rozmawiaja ciagle i wszedzie oraz stale wysylaja smsy. Ciagle i wszedzie oznacza takze pisanie smsow w trakcie prowadenia skutera na ruchliwej trasie.
Cześć Olu. Co do banknotów podobna sytuacja jest w Birmie na lotnisku uzyskując "Visa On Arrival". Dochodziło do śmiesznych sytuacji jak jeden Australijczyk wyciągnął plik 30 sztuk 50-cio dolarówek i wojskowy żadnego nie wybrał. Więc cały samolot wymieniał się między sobą aby zapłacić za wizę. Muszą być jak nowe i idealne. Mi z kolei wydali tak zniszczone dolary jakby prali je w błocie:)
OdpowiedzUsuńCześć Olu, ale się cieszę, że piszesz bloga... Ach, tęskno mi za Labuan Bajo. A w tej przychodni kilkanaście lat temu byliśmy i tak źle nie było... Może wreszcie pora, by się wybrać ponownie?
OdpowiedzUsuńMoc pozdrowień z Gdańska.
A wszystko przez to, że moja żona odnalazła kilka zdjęć sprzed lat: http://piaregan.wordpress.com/2012/06/20/komodo-and-a-journey-through-hell/
Labuan Bajo troche sie zmienilo. Sa nawet dwie wloskie restauracje a Internet jest wszedzie. Ale atmosfera i charakter chyba ciagle sa te same.
OdpowiedzUsuńA z przychodnia to mam smieszne doswiadczenia, najbardziej pamietam zszywanie rany u klienta, ktory sie przewrocil i mial dziure w nodze. Czekalismy na lekarza ponad godzine bo go w ogole nie bylo na miejscu (wtedy sobie wlasnie przychodnie dobrze obejrzalam). W koncu przyszedl i poszukal wozka z przyborami, wyciagnal uzywane zoltawe rekawiczki (z tych bialych jednorazowych) i zalozyl je w ten sposob, ze z kazdego palca zwisal mu z centyment nienaciagnietej gumy. I tak zalozyl 2 szwy.