Wczoraj zadzwonila do mnie znajoma z Labuan Bajo, ktora jakis czas temu otworzyla tam piekarnie. Ja w tym momencie jestem na Bali i moglam jej pomoc w zakupie jakiejs specjalnej maki w sklepie zajmujacym sie takimi rzeczami. Podala mi nazwe sklepu i ulice. Nie wiem na jakiej podstawie, po tylu latach zakupow w Denpasar, wyobrazilam sobie mily i klarownie urzadzony klimatyzowany sklep, z czystymi polkami, na ktorych leza rozne rodzaje maki i inne produkty do produkcji chleba. Szybko to zweryfikowalam. Po dluzszych poszukiwaniach trafilismy do typowego chinskiego sklepu czyli czegos, co wyglada jak brudny, zakurzony magazyn (ale magazynem nie jest bo magazyn jest gdzie indziej, jest to sklep) pelen ludzi, pracownikow i kupujacych, zapchany towarem po sufit. Jest i kantorek, w ktorym siedzi wlascicielka Chinka oraz jej corka, przyuczajaca sie do zawodu. Typowy widok, na jakie napatrzylam sie dziesiatkami w Labuan Bajo.
Wlasnie w chinskich sklepach robimy wiekszosc zakupow bo handel tutaj Chinczykami stoi ale do tej pory nie moge sie nadziwic ich sposobowi funkcjonowania, przy duzym wysilku z mojej strony aby to zrozumiec. Nie narzekaja na brak pieniedzy, wprost przeciwnie. Mogliby z nich korzystac, jezdzic na wakacje, poznawac swiat a przynajmniej swoj kraj, chocby czasem. Ale nie, siedza od rana do wieczora w swoich sklepach, zwykle typu mydlo i powidlo, siedza zazwyczaj za biurkiem i wydaja reszte klientom. Jest bardzo goraco, ciasno, chaotycznie. Ich dzieci w wieku przedszkolnym czesto tez tam spedzaja swoje dni i chyba tak chlona zapachy sklepu, ze potem kojarzy im sie ze szczesliwym dziecinstwem. Wszystko sie uklada pomyslnie bo wlasnie tam beda zwykle pracowac po skonczonych studiach. Bo na studia wyjezdzaja choc wg mnie nie sa im one do nieczego potrzebne. Zaraz po nich wracaja do rodzinnej miejscowosci i podejmuja prace w rodzinnym biznesie. Jesli ten rozwija sie dobrze otwieraja zazwyczaj filie, czyli kolejne sklepy.
Wlasnie w chinskich sklepach robimy wiekszosc zakupow bo handel tutaj Chinczykami stoi ale do tej pory nie moge sie nadziwic ich sposobowi funkcjonowania, przy duzym wysilku z mojej strony aby to zrozumiec. Nie narzekaja na brak pieniedzy, wprost przeciwnie. Mogliby z nich korzystac, jezdzic na wakacje, poznawac swiat a przynajmniej swoj kraj, chocby czasem. Ale nie, siedza od rana do wieczora w swoich sklepach, zwykle typu mydlo i powidlo, siedza zazwyczaj za biurkiem i wydaja reszte klientom. Jest bardzo goraco, ciasno, chaotycznie. Ich dzieci w wieku przedszkolnym czesto tez tam spedzaja swoje dni i chyba tak chlona zapachy sklepu, ze potem kojarzy im sie ze szczesliwym dziecinstwem. Wszystko sie uklada pomyslnie bo wlasnie tam beda zwykle pracowac po skonczonych studiach. Bo na studia wyjezdzaja choc wg mnie nie sa im one do nieczego potrzebne. Zaraz po nich wracaja do rodzinnej miejscowosci i podejmuja prace w rodzinnym biznesie. Jesli ten rozwija sie dobrze otwieraja zazwyczaj filie, czyli kolejne sklepy.
Na wakacje wyjezdzaja najdalej do Surabayi, odwiedzic rodzine, czasem takze w celu odpwiedniego zeswatania potomkow dwoch znajomych rodzin. Z prawdziwymi Indonezyjczykami zazwyczaj sie nie mieszaja.
Mam kolezanke Chinke, ktora znajac moj punkt widzenia, zarzekala sie, ze chce inaczej zyc, ze bedzie wyjezdzac na wakacje, ze nie poswieci sie biznesowi bez reszty. Juz wyszla za maz i siedzi calymi dniami w sklepie meza (wczesniej spedzala swoj czas w piekarni rodzicow pilnujac wydawania bulek oraz wyliczajac reszte). Sklep meza oferuje towary do samochodow, motorow i lodzi, smary, filtry olejow, paski klinowe, papiery scierne, generatory pradu i cala reszte, w ktorej moja kolezanka sie gubila, ktorej nienawidzila siedzac zagubiona wsrod wysokich zapchanych polek. Teraz juz sie lepiej orientuje a w sklepie towarzyszy jej mala coreczka a niedlugo takze jej siostrzyczka.
Dla nas to oczywiscie wygodne, w sklepach jest duzy asortyment, w razie koniecznosci moga cos sprowadzic z Dzakarty albo Surabayi. Wlasciciele sklepow sa mili i uczynni a jak musze cos na szybko kupic, to mi to po prostu daja a place pozniej (bo mnie znaja oczywiscie). Poza tym te sklepy maja swoj koloryt, sa tak straszne, brudne, duszne, ze mi przywodza na mysl handel sprzed 100 lat. Wlasciciele czasami mowia jeszcze po mandarynsku, choc raczej tylko ci starsi.